poniedziałek, 13 stycznia 2014

Komedia dell'arte



Karnawał to karnawał, codzienna poprawność polityczna czy też pedagogiczna poszła w odstawkę w i tak niepoprawnym  na co dzień (czytaj mało nudnym!) Dziale Edukacji Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu. W końcu wszystkie kultury pierwotne miały na tyle zdrowego rozsądku, aby w swym rocznym kalendarzu zaplanować czas zabawy, zawieszenia wszelkich zasad, poważnie przez naszych średniowiecznych przodków PROFANUM zwanym w opozycji do SACRUM dnia powszedniego, naznaczonego powagą i wstrzemięźliwością. A więc bawmy się, zarażajmy ożywczym śmiechem! A wykorzystamy do tego starą,  500-letnią tradycję teatru komedii dell' arte.




Dwudziestka przybyłych na sobotnie zajęcia śmiałków patrzyła na nas z lekkim przerażeniem w oczach. Na środku przygotowana scena z kolorowymi światłami i ręcznie malowaną dekoracją, czerwony dywan, muzyka renesansowa z off-u a na środku dziwacznie ubrani pracownicy Edukacji w maseczkach na twarzach, czytający ogłoszenie o naborze do trupy teatralnej "Arlekina"  ....




Dołączyć, nie dołączyć? ... oto jest pytanie. Granie na scenie dla odważnych przeznaczone, powoli więc pierwsi śmiałkowie zgłaszać się zaczęli. Zapewnienia o dobrej zabawie żartem okraszonej i pod maską ukrytej (znaczy się nikt rozpoznany przez postronnych nie będzie) całą resztę przekonało. A żeby anonimowym pozostać, trzeba było sobie maseczkę karnawałową samodzielnie wykonać i wyglądało to tak:





Radość z uzyskanej tym sposobem anonimowości nie miała granic! Teraz już można było śmiało rozrabiać na scenie i do ról swawolnych przygotowywać...
Szkolenie z chodu scenicznego było, próba głosu, tańce,hulanki, swawola, ale dopiero po ..... podpisaniu kontraktu aktorskiego!




Nawet najmłodsi z zaangażowaniem długopis w łapki chwycili i swój autograf czytelny bądź nie pod umową zostawili. Niektórzy wykazali się niebywałym rozsądkiem oraz większą przenikliwością i przed podpisaniem kontrakt uważnie przeczytali. A było w nim napisane co następuje:


Zobowiązanie podpisane - teraz już nie było wyjścia: szczegóły dotyczące komedii dell' arte poznać należało, aby dobrze swoją rolę w przedstawieniu odegrać. W ten sposób dowiedzieliśmy się, że komedia dell' arte narodziła się we Włoszech, oparta była na improwizowanych scenkach i zawsze przedstawiała przygody tych samych bohaterów. Należeli do nich m.in.: zuchwały sługa Arlekin (w tej roli niezawodna okazała się nasza gospodyni Sobotnich spotkań z wiedzą - Magda), sprytna i dowcipna pokojówka Colombina (wymarzona rola dla Kierownika Działu Edukacji!), Dottore (brawurowa powaga działowego barda Marka w naszej inscenizacji dodała tej postaci charakterystyczny Rys...:), oraz chciwy kupiec wenecki Pantalone (brak obsady wśród pracowników budżetówki), jak również żołnierz samochwała -Kapitano.

Inspiracja do muzealnego przedstawienia komedii dell' arte była historia po raz pierwszy zaprezentowana na uroczystości weselnej Ferdinanda di Medici w 1589 roku. Opowiadała ona o szaleństwie uzdolnionej Izabelli, oszukanej przez ukochanego Flavia. Jak ukoić rozpacz Izabelli, jak ją pocieszyć? - na te pytania musieli znaleźć odpowiedź nasi aktorzy.
Naszej Izabelli udało się zaskoczyć pokojówki podczas odpoczynku... ups, przepraszam, chciałam powiedzieć podczas omdlenia z przepracowania ;)
Zaskoczone dziewczyny chętnie ruszyły Izabelli na pomoc, po kobiecemu wyciągając z płaczącej powód jej rozpaczy. Chwytały się  różnych sposobów - nic nie pomogło. Intelektualne zagadki na nic się zdały, rozmowy o wyglądzie tudzież garderobie łez nie otarły... trzeba było wezwać doktora!





Dottore przybył wraz z całą świtą czeladników i powinność swoją lekarską odczyniał: wypił kawę, odpytał nowicjuszy... Metoda na bolącą głowę leczoną poprzez ścięcie na nic się zdała. Izabelli okłady z jadu żmij też nie pomogły, a tylko łez potok wzmocniły. Było i straszenie na lwa, i przypalanie leczniczym ogniem - nic nie pomogło.



Rozweselić Izabellę próbowała również grupa Arlekina: były piruety, skoki, dowcipy. Lekarstwem okazała się dopiero ... druga miłość. Lecz więc się tym, czym żeś się struł - jak by powiedział nasz szacowny Dottore ;)


Na koniec Izabella przekazała nam mądrą radę (nota bene autorstwa naszego Dottore :) ):




Kiedy prawdziwa to przetrwa dekadę
Gdy trzeba będzie - dwie przetrwa nietknięta
Lecz kiedy kaprys to - nie przetrwa nawet
tyle, by warto było ją pamiętać

Bacz więc by miłość błaha i pozorna
na życie ślepą cię nie uczyniła
Dbaj, by nie zwiodła cię forma ozdobna
Chroń to co trwałe - w tym jest cała siła.

Miłość prawdziwa nic z życia nie kradnie
Tylko dodaje mu szczęścia i blasku...
Morał z historii wyłonił się zgrabnie
A my czekamy na burzę oklasków


Komedia dell'arte rozśmieszała widzów, ale i pouczała :


Śmiech wam przynosimy ale i naukę
Zobaczcie więc zaraz naszą zgrabną sztukę
Od śmiechu się przecież poprawia nam zdrowie
Od nauki rośnie oleju stan w głowie






 Tego dnia swoje urodziny obchodziła jedna z aktorek Komedii dell' arte - Kasia grająca role uroczej pokojówki. Gromkich wiwatów Hiphip hura nie było końca. W końcu trupa teatralna, to prawie jak najbliższa rodzina....
Były prezenty, były słodkości dla wszystkich. To się nazywają urodziny - jeszcze raz wszystkiego najlepszego Kasiu!




 








P.S.
 Relacja filmowa niebawem ;)
(A.R.)

wtorek, 7 stycznia 2014

Czesio Czerwuś odsłona druga

Z radością informujemy, że dotarły do nas kolejne informacje o naszym przyjaznym czerwcu Czesiu, który wędrował sobie po Miechowicach. Za kilka(naście) linijek oddamy głos jego opiekunom z ZSO nr 5, którzy przygotowali wspaniałą, imponującą relację. Zanim jednak to uczynimy, czujemy się w obowiązku dodać kilka słów od siebie. Wszystkie czerwce, które wyszły z naszego Muzeum są dla nas bardzo drogie, chcemy dla nich jak najlepszego życia oraz świetlanej przyszłości, dlatego też z rosnącym sercem obserwujemy, jak ich opiekunowie zapewniają im te wszystkie fantastyczne przeżycia!  Widzimy, że każdy z naszych trzech Czerwców nabiera indywidualnych cech charakteru, dorasta, dojrzewa i kształtuje swoją osobowość pod wpływem kolejnych, fantastycznych opiekunów. Zauważamy, że Czesio ma zadatki na odkrywcę. Z powodzeniem mógłby stać się badaczem historii i kultury regionu, ponieważ jego opiekunowie dostarczyli mu całego mnóstwa bodźców historyczno-kulturalnych. Poznał historię Miechowic, zetknął się z zabytkami oraz z elementami śląskiej kultury ludowej. W poprzedniej szkole buszował po izbie regionalnej, natomiast w ZSO nr 5 wziął udział w prawdziwym orszaku Mikołajów i poznał wiele grudniowych tradycji. Czyż nie wpłynie to na niego inspirująco, twórczo i w ogóle z wszech miar pozytywnie? Chyba już wiemy, kim będzie chciał zostać gdy dorośnie :) Musimy dodać jeszcze, że bardzo nas cieszy, (a co tam! Dumni jesteśmy do rozpuku!) ilość portretów i zdjęć, które zostały Czesiowi uczynione! Sława, sława i jeszcze raz sława! Każda klasa chce się z nim sfotografować! Z prawej, z lewej, z profilu i au face. Trzeba przyznać, że fotogeniczny, to on jest! Dodatkowo uczniowie nieustannie tworzą niezliczone ilości imponujących portretów naszego młodego czerwca… i tylko mamy nadzieję, że nic sodowego nie uderzy mu do głowy od takiego nadmiaru sławy i chwały. Z tego wszystkiego może się okazać, że zechce porzucić karierę badacza, (której mu z całego serca życzymy), na rzecz bycia celebrytą, co wydaje nam się mniej korzystne, szczególnie dla mózgu. Jednakowoż… jakąkolwiek drogę wybierze, zawsze będziemy z niego dumni. Mamy też nadzieję, że któregoś dnia zechce też odwiedzić, swoich starych i mocno stęsknionych stwórców, siąść z nami przy kominku, w bujanym fotelu i opowiedzieć nam co nieco o życiu w wielkim świecie. Nie przedłużając już wstępów, zapraszamy do zapoznania się z relacją opiekunów z ZSO nr 5:

Czerwiec zwany Czesiem Czerwusiem przybył do ZSO nr 5 ze Szkoły Podstawowej nr 33. Poszukiwał różnych miejsc w szkole, aby móc się sfotografować z naszymi uczniami i gośćmi.

Na samym początku zawędrował na spotkanie grupy integracyjnej  "Nasze Słoneczka". Spędził tam czas na miłej pogawędce o filmowaniu. Przy okazji oglądnął ciekawy film z poprzednich zajęć grupy na temat mody i projektowania. Nasi goście uwiecznili go na swoich rysunkach... Czyż nie pięknie wygląda?

Następnie nasz czerwiec przemieścił się do jednej z klas, gdzie mógł podziwiać różne kukiełki i rekwizyty przygotowane przez naszych szkolnych artystów.


Na korytarzu naszej szkoły zobaczył swoje odbicie. Kolor czerwony na  fladze był taki sam, jak  kolor jego ciała .










Potem udał się na zajęcia do sali matematycznej. Tam uczniowie chętnie fotografowali się z nim na tle "zimnych" figur geometrycznych brr........- oj matematyko nie śnij się naszym kochanym uczniom po nocach.








Później Czesio poszedł na spotkanie z uczniami  kółka biologicznego, gdzie chętnie pozował do zdjęcia na tle gazetki LOP, a przecież miał ku temu powód.... Czyż ta organizacja nie zajmuje się takimi biednymi stworzeniami jak on?


Nasz kochany podróżniczek zawędrował również na prelekcje pt. "Anglia i Walia" zorganizowaną przez Koło Polskiego  Towarzystwa Geograficznego. I tam odkrył... Eureka! Okazało się, że dwie Panie są w czerwcu urodzone . Jaka radość udzieliła się wszystkim!







Nasz Czerwuś padał ze zmęczenia, ale nie odpuścił. Pobiegł wraz z chłopakami na boisko szkolne, jednak stwierdził, że ta pogoda nie sprzyja " biciu" rekordów sportowych. Wiec tylko zgodził się na jedno zdjęcie  i szybko wrócił do szkoły.











W jednej z klas spodobał mu się świąteczny wystrój. Pomyślał sobie: "Jak to dobrze , że idą święta - zrobię sobie przerwę w mojej długiej podróży". Nagle usłyszał poruszenie na korytarzu szkolnym, więc wyjrzał...... i zobaczył  Mikołaja wraz ze swoją świtą.
Niestety pomocnicy Mikołaja mieli już tylko mały worek z cukierkami. Ale na szczęście naszego  Czesia nie ominął poczęstunek.... chociaż wiemy , że lepiej smakuje mu czerwiec trwały.

Na zakończenie wędrówki dotarł do galerii młodych, obiecujących artystów. Może wśród naszych gimnazjalistów  znajduje się jeszcze nieodkryty talent.... 

Po tylu spotkaniach Czerwuś  pożegnał się z nami i pojechał zwiedzać kolejną przyjazną dla niego szkołę (Szkołę Podstawową nr 38 w Bytomiu).

Wspaniałe relacja! Wspaniałe zdjęcia i niezapomniane przeżycia dla naszego czerwca! Czekamy z niecierpliwością na kolejne zdjęcia i relacje, życząc Czesiowi utrwalenia swoich humanistycznych zainteresowań oraz umiejętności zdystansowania się do okazywanego mu z każdej strony uwielbienia. Wiemy, że uroda jego jest niezaprzeczona, jednak zbyt wielki zachwyt swoją osobą, nikomu nie działa dobrze na charakter. Wierzymy, że nasz kochany Czesio jest mądrym i rozsądnym czerwcem i miłość własna nie sprowadzi go na kręte ścieżki celebrytyzmu :) Z resztą... przy tak fantastycznych opiekunach, każdy Czerwiec wyjdzie na ludzi! :)

 (MP)

piątek, 3 stycznia 2014

Co tu się działo! Czyli zajęcia i warsztaty na wystawie „Przy kuchennym stole - wnętrza i smaki kuchni śląskiej".

Od 15 listopada w Muzeum Górnośląskim w Bytomiu cieszymy się wspaniałą wystawą „Przy kuchennym stole - wnętrza i smaki kuchni śląskiej”. Na wystawie można zobaczyć jak na przestrzeni stu lat (z haczykiem) zmieniało się serce każdego domu, czyli kuchnia! Jednak podziwianie interesujących wnętrz kuchennych to zaledwie mały procent tego, co oferowała (i nadal oferuje), nam ta niezwykła wystawa. Niebywale szeroka gama wydarzeń około wystawowych jest ściśle związana z faktem, że nasi pradziadkowie, którzy w takich kuchniach na co dzień urzędowali, oprócz podziwiania ich, (co zapewne także czasem im się zdarzało), robili w nich całą masę innych rzeczy. Poczynając od przygotowywania i spożywania jedzenia, poprzez pranie, szkubanie, spanie, wróżenie, na świętowaniu kończąc. Wszystkie wyżej wymienione atrakcje można było znaleźć także na naszej wystawie. No, oczywiście oprócz spania, bo spać przy takim natężeniu tradycyjnych emocji, po prostu się nie dało!
Zaczęło się oczywiście od spożywania – spożyć każdy mógł już na wernisażu. A co mógł spożyć? No oczywiście chlyb z tustym! Były też różnego rodzaju maszkety oraz specjalnie przygotowane na tę okazję kołocze. Na otwarciu wystawy można było także przyjrzeć się z bliska tradycyjnym szkubaczkom, a na specjalną prośbę, szkubiące chętnie intonowały jakąś tradycyjną, śląską pieśń. Cóż za rarytas!













W następnej kolejności czekało nas pranie! Jak na tradycyjną, śląską rodzinę przystało, pranie odbyło się w sobotę. Młode pokolenie, które licznie przybyło na nasze warsztaty, zostało dokładnie i szczegółowo przeszkolone w kwestii sprzętów piorąco-prasujących, występujących w naszych stronach w ciągu ostatnich dwustu lat. Mamy nadzieję, że po takim kursie, spokojnie poradziliby sobie, gdyby nagle wszystkie pralki odmówiły współpracy i przyszłoby nam prać w rzekach przy pomocy kijanek. Gwoli wyjaśnienia - nie jest to technika prania wykorzystująca do pracy nieletnie płazy zwane powszechnie kijankami.


Tą samą nazwą określane są bowiem drewniane deseczki, które służą do obtłukiwania naszego prana w celu wytłuczenia z niego brudu i innych. Deseczki zostały zaprezentowane, można było pomacać, pooglądać, przymierzyć się do obtłukiwania i spróbować sobie wyobrazić, w jaki sposób nasze prababcie zmagały się z tym sprzętem.
Wypróbować można było także różnego rodzaju waszbrety, czyli tary – drewniane, metalowe, szklane oraz porcelanowe, przy okazji oceniając, która powierzchnia odznacza się najlepszym tarciem.
Oprócz tych klasycznych sprzętów piorących, mogliśmy obejrzeć sprzęty prasujące – magiel i maglownicę, a takżę całą masę miednic, misek i balii. Gdy już wiedza o tradycyjnych metodach prania została poszerzona i uporządkowana, każdy z uczestników stworzył własną mini-tarę. Oj, zabawy było przy tym dużo, a to jedynie część atrakcji…




Tydzień później kuchnie stały się centrum życia towarzysko-matrymonialnego, ponieważ odbyły się w nich najprawdziwsze Andrzejki! Wigilia dnia świętego Andrzeja była na Śląsku okazją do spotkań w gronie niewieścim oraz do praktykowania wróżb, które najczęściej zorientowane były na jeden, ale wyjątkowo interesujący nasze prababcie temat, mianowicie: zamążpójście! Na warsztatach dowiedzieliśmy się, że wróżby andrzejkowe można podzielić na kilka kategorii, z których każda dotyczy innych aspektów rzeczonego zamążpójścia. Dziewczęta zebrane w kuchni miały kilka sposobów na to, by określić która z nich pierwsza wyjdzie za mąż – ustawiały buty z rogu izby aż do drzwi, rzucały kości psu, a także wpuszczały między siebie gąsiora (czasem przebierańca), który zapowiadał pierwszeństwo zamążpójścia tej pannie, do której podbiegł (co w niektórych przypadkach wiązało się z całkiem solidnym uszczypnięciem), „ku komu gąsior leciał, ta se wydała”. Nam udało się przeprowadzić dwie z trzech wróżb należących do tej kategorii – jak można się domyślać załatwienie gąsiora-przebierańca było nieco łatwiejsze od zorganizowania psa wraz z całym naręczem kości. Drugą kategorią wróżb, którą poznaliśmy były wróżby, które informowały delikwentkę czy w ciągu nadchodzącego roku wyjdzie za mąż. Tutaj odpowiedzi były dwie: tak lub nie. Rzucaliśmy zatem butem, obejmowaliśmy płot oraz puszczaliśmy na wodę listki mirtu. Odpowiedź pozytywną otrzymywaliśmy wtedy, kiedy liczba objętych przęseł była parzysta, but upadł czubkiem w stronę drzwi oraz gdy liski zetknęły się ze sobą na wodzie. Co wytrwalsze panny (i panowie również) rzucały, obejmowały i puszczały listki tak długo, aż nie otrzymali satysfakcjonującej dla siebie odpowiedzi. Biorąc jednak pod uwagę wiek naszych uczestników i fakt, że są w takim momencie życia, w którym mogą być pewni, że rozpiętość ramion jeszcze kilkakrotnie im się zmieni, lepiej byłoby, żeby się im te listki zbyt szybko nie zetknęły :)

Trzecią poznaną przez nas kategorią wróżb, były wróżby, których celem było przybliżenie pannie większej ilości szczegółów dotyczących narzeczonego (ewentualnie, w przypadku panów - narzeczonej). Zaczynało się niewinne – rzucając skórką z jabłka mogliśmy poznać pierwszą literę imienia przyszłego męża. Jeśli jednak bylibyśmy bardziej dociekliwi, mogliśmy poznać imię w całości.

W tym celu wystarczyło w wieczór andrzejkowy wyprodukować całą masę karteczek z męskimi (lub żeńskimi) imionami, włożyć je pod poduszkę, wyspać się na nich, a następnie rano wylosować jedno imię, które miało stać się imieniem naszej drugiej połówki. Jest to wróżba troszkę nowsza niż wcześniej wspomniane, ale także dostarcza wielu emocji – szczególnie, gdy któraś panna uprze się wylosować jakieś konkretne imię i gmera tak długo i konsekwentnie, że wyciąga około piętnastu imion i w efekcie jej wiedza w kwestii imienia narzeczonego pozostaje bez zmian.
Lejąc ołów lub wosk najczęściej przepowiadaliśmy sobie zawód naszego wybranka lub jakąś cechę jego charakteru. Tak więc wosk, który swym kształtem przypominał np. słonia mógł oznaczać, że przyjdzie nam żyć z cyrkowcem albo ewentualnie człowiekiem nad wyraz cierpliwym, no… może też być, że ze sklerozą.

Ostatnim i najważniejszym etapem zdobywania wiedzy o narzeczonym lub narzeczonej była próba zobaczenia jej/jego wizerunku we śnie. Jak tego dokonać? Trzeba było przede wszystkim: pościć cały dzień, na noc zjeść słonego śledzia, zorganizować męskie galoty (opcja dla pań) lub damski wierzcheń (opcja dla panów), umieścić zdobyczną część garderoby pod poduszką i spać. We śnie powinien nawiedzić nas wizerunek naszego przyszłego męża lub żony. Proste! Te i inne wróżby miały miejsce na naszej wystawie i mamy tylko nadzieję, że wszyscy wyszli zadowoleni, poznawszy swoje perspektywy na przyszłość.















Jak powszechnie wiadomo, natychmiast po Andrzejkach należy rozpocząć przygotowania do świąt (faktem jest, że centra handlowe, nawołują do tego już po Wszystkich Świętych, my jednak postanowiliśmy poczekać chwilę dłużej). W pierwszą niedzielę po Andrzejkach rozpoczyna się Adwent – czas wyciszenia, modlitwy i przygotowań. W naszych Muzeum przygotowania zaczęliśmy od słodkiego aspektu świętowania – ozdabiania pierniczków!
Oczywiście, zanim przystąpiliśmy do dekorowania wysłuchaliśmy wykładu dotyczącego historii piernikarstwa. Mogliśmy także zobaczyć z bliska, a nawet dotknąć starodawnych form piernikarskich, w których to piernikarze pierniki stwarzali, a były one wielce urodziwe. Wielce urodziwe były także te pierniczki, które powstały na naszych zajęciach. Uczestnicy warsztatów mieli do swojej dyspozycji dwa kolory lukru, kilka kolorów posypki, cukrowe perełki, gwiazdki, motylki i inne cuda, które wymyślił dr Oetker :)


Dekorowaliśmy serduszka i chłopki oblizując przy tym gęsto paluchy, a czasem i bez wyraźnej potrzeby pałaszując posypkę małymi porcjami. Wyszły nam prawdziwe cuda!
Problem pojawił się tylko w momencie, kiedy uświadomiliśmy sobie, że pierniczki będą mogły zostać skonsumowane dopiero w czasie świąt, a przypomnę, że zajęcia odbyły się 8 grudnia! Tak, wytrzymać tyle dni z mieniącym się słodyczą pierniczkiem pod bokiem zapewne nie było łatwe, chociaż w momencie, w którym piszę te słowa z pewnością większość pierniczków dawno już ulegała zagładzie w różnych młodocianych (i nie tylko) żołądkach. W tym miejscu należy też oddać hołd niektórym z naszych warsztatowiczów, którzy heroicznie postanowili swoje pierniczki oddać innym ludziom – swoim bliskim i znajomym. Ten wspaniały przykład altruizmu przywraca nam nadzieję w człowieka :)



14 grudnia odbyły się na naszej wystawie ostatnie w minionym roku zajęcia. A jak grudzień, jak kuchnia, i jak święta, to zajęcia oczywiście musiały dotyczyć „Śląskiej Wiliji”! Tym razem zebraliśmy wiele istotnych informacji dotyczących tradycyjnych przygotowań do świąt – wystroju izby, ilości i składu potraw, wróżb, które praktykowane były w Wigilię oraz sposobu spędzania kolejnych dni świątecznych przez naszych pradziadków. W izbie przygotowanej na Wigilię musiał panować nienaganny ład, w kącie ustawiano snop siana, jako zapowiedź przyszłorocznej pomyślności, a pod sufitem wieszano połaźniczkę. Pod obrusem umieszczano sianko, monety i ziarna zboża, a pod stołem kładziono siekierę – dla ochrony przed chorobami.

W Wigilię należało oczywiście samemu także być nienagannym, ponieważ nasze zachowanie rzutowało na cały nadchodzący rok. Usłyszeliśmy również bardzo ciekawą informację, że nasi pradziadkowie dbali o to, by pierwszą osobą, która przychodzi do domu w Wigilię był mężczyzna, ponieważ to dobrze wróży. Analogicznie, kobieta wróży źle, co większość obecnych na zajęciach kobiet przyjęła bardzo mało entuzjastycznie.

Poznaliśmy też kilka tradycyjnych potraw śląskich, do których zaliczamy: siemieniotkę, moczkę, makówki, śledzie oraz kompot z pieczek. Podczas wieczerzy pod żadnym pozorem nie wolno było wstawać od stołu, ponieważ groziło to wstającemu śmiercią lub kalectwem. No, chyba że wstający był gospodynią – jej nic nie groziło. Trzeba było uważać również na chybotliwy płomień świecy, cienie na ścianie oraz puste łupiny orzechów. Po wieczerzy resztki każdego dania zanoszono zwierzętom i liczono na to, że przy okazji opowiedzą nam coś ciekawego. Potem jeszcze tylko kilka wróżb, kolędowanie, pasterka i nyny. Aaa… wiecie, jak radzono sobie z tym mężczyzną, co to pierwszy musiał rano do domu zawitać? Bardzo prosto – wczesnym rankiem tata lub dziadek wychodzili do lasu po choinkę, i gdy wracali ze swoją zdobyczą, byli pierwszą osobą, która wchodziła do domu i... byli mężczyznami! Ha!
Choinkę ozdabiało się specjalnie, własnoręcznie stworzonymi dekoracjami, na przykład z papieru, bibuły, słomek lub masy solnej!
Te ostatnie ozdoby powstawały także na naszych warsztatach. Babraliśmy się w masie solnej aż miło! Z wykorzystaniem foremek lub jedynie naszej wyobraźni, udało nam się stworzyć prawdziwe solne arcydzieła.


Oj działo się na naszej wystawie w Starym Roku! Kto przypadkiem nasze działania (oraz samą wystawę) przegapił - nic straconego! Wystawa jest dostępna dla zwiedzających aż do 27 kwietnia 2014 roku i ciągle jeszcze ma nam do zaoferowania wiele atrakcji! Najbliższe będą miały miejsce już 18 stycznia, kiedy to z nieskrywaną radością powtórzymy warsztaty pierniczkowe! Jest to z pewnością szansa dla wszystkich, którym nie udało się wziąć udziału w pierwszej edycji, a także dla tych, którzy swoje pierniczki zachłannie skonsumowali lub heroicznie oddali innym :)
Grupy zorganizowane niech nie rozpaczają, ponieważ dla nich także mamy atrakcyjną ofertę! Przez cały czas trwania wystawy, proponujemy szereg ciekawych zajęć edukacyjnych:

* Kuchnia śląska - centrum życia rodzinnego
* Zapomniane sprzęty kuchenne
* Projektowanie na motywach ludowych, czyli przestrzeń dobrze zaprojektowana
* Wielkie pranie w śląskiej kuchni
* Słodka historia piernika

Na zajęcia, zarówno indywidualne, jak i szkolnie zorganizowane, zapisywać można się w Dziale Edukacji Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu, tel. (032) 281 82 94 w.127. Zapraszamy!

(MP)