
Nasi pradziadkowie wiedzieli, co należy zrobić, żeby wiosna zawitała do nich w pełnej krasie. My z kolei, mimo, że z natury i przekonania jesteśmy pacyfistami i orędownikami idei humanitaryzmu, również wiemy, że niestety operacja "wiosna" wymaga ofiar w postaci marzanny (a w niektórych miejscach również marzanioka). Skąd ta przemoc i brutalność w naszych pradziadków? Już tłumaczymy.
Zima jak jest, każdy widzi. Na początku niby fajnie, śnieżek, sanki, narty, no i oczywiście Święta Bożego Narodzenia, czyli wspaniała atmosfera, "Last Christmas" w każdej stacji radiowej, karpie, ciężarówka coca-coli i te sprawy. Zimowa radość trwa jednak z reguły do końca grudnia (no, u wytrwalszych oraz u narciarzy może trochę dłużej), a tu jeszcze dwa miesiące przed nami. Człowiek się męczy, zimno, choroby, brak słońca, który skutkuje depresją, a trzeba pamiętać, że nasi pradziadkowie często musieli zmagać się także z kończącymi się zapasami żywności (nie, nie mogli sobie pojechać do Tesco i nakupić dwa wózki pożywienia za bony). W takiej sytuacji nie dziwi, że ludzie wszelkimi możliwymi sposobami starali się przyspieszyć nadejście wiosny. Nadawali więc tej straszliwej zimie, chorobom, głodowi i śmierci jakąś konkretną postać, żeby można było fizycznie pozbyć się jej z naszej wsi - to właśnie marzanna. Na dwa tygodnie przed Wielkanocą w niedzielę, którą zwali niedzielą marzanią sporządzali słomianą kukłę, którą ubierali w odświętne kobiece stroje i przy wtórze okolicznościowych pieśni wynosili poza granice wsi, gdzie delikwentka była poddawana zabiegowi topienia bądź spalenia.
Żywioły wody i ognia, odznaczające się właściwościami oczyszczającymi, były najlepszą metodą na unicestwienie tego skumulowanego zła, które reprezentowała marzanna. To jednak nie koniec. Wynosząc zimę i zło dopełniliśmy dopiero połowy tego arcyważnego zabiegu. Teraz należało, dla odmiany, coś do wsi wnieść. Tym czymś był goik - mały, ozdobiony słomianymi łańcuszkami, wydmuszkami i papierowymi wstążeczkami świerk, który symbolizował życie, wiosnę i przyrodę budzącą się z zimowego snu.


Jako że niedziela marzanio minęła i wiosna nie da się nabrać na spóźnione goikowanie, postanowiliśmy ratować sytuację trochę inaczej, a przy okazji zaopatrzyć się w kolorowe, wielkanocne kroszonki. Wykombinowaliśmy, że jeśli w naszej świetlicy zrobi się kolorowo, pisankowo i świątecznie, to wiosna się zreflektuje i zawita wreszcie w nasze progi. 21 marca dzielna i liczna grupa Pań (i jeden Pan) wytrwale filcowała styropianowe jajka, które jak się okazuje mogą być źródłem ogromnej radości.
Kreatywność, którą wykazali się uczestnicy tworząc filcowe wzory była imponująca. Żaden wzór się nie powtarzał, każdy stworzył własne, oryginalne jajko. Były kurczaczki, kwiaty, trawki, kolorowe paseczki, oraz absolutnie wyjątkowe impresje. Jesteśmy pewni, że wiosna widząc takie zaangażowanie nie da już dłużej na siebie czekać i Święta Wielkanocne, będą tak kolorowe, jak nasze filcowane kroszonki.

Wesołych jajek, mokrych zajączków i wielu szczęśliwych chwil świątecznych oraz poświątecznych.
Niech moc filcowanych jajek będzie z Wami!