• Kukurydzy nie zbieraliśmy – nie udało namówić się żadnego właściciela pola kukurydzy, żeby podzielił się z początkującymi Indianami swoim dorobkiem. Z wyprawy grabieżczej zrezygnowaliśmy z przyczyn etyczno-moralnych. Stwierdziliśmy, że jako pracownicy szacownej instytucji kultury nie powinniśmy (mimo wszystko) oddawać się działalności zbrodniczej i to w godzinach pracy!
• Polowanie na bizony także było nieco utrudnione, a to z powodu całkowitego braku bizonów w naszej okolicy… Jedyne, co nam pozostało, to nasze dwa spreparowane żubry na wystawie przyrodniczej – Planta i Plebejer. Bizon i żubr dwa bratanki, więc z braku pożądanej zwierzyny zapolowaliśmy na nasze eksponaty, na których polowanie nie zrobiło absolutnie żadnego wrażenia, w dodatku w ogóle nie wykazały chęci ucieczki przed naszym plemieniem (być może było to spowodowane faktem, że od członków plemienia i wszystkich innych niezrzeszonych ludzi oddziela je gruba szyba, co daje im zrozumiałe poczucie bezpieczeństwa).
• Tatuowanie sobie totemów klanowych też odpuściliśmy ze względu na dość młody wiek klanowiczów i ewentualny atak apopleksji, który mógłby razić rodziców, gdyby zobaczyli swoją wytatuowaną pociechę – w końcu może widzieliby ją w innym klanie („Dlaczego klan Bobra? Naszym marzeniem było, żebyś dołączył do klanu Orła. Marzyliśmy też, żebyś poszedł na Harvard, ale to w drugiej kolejności”). A tak, w przypadku trwałych znaków cielesnych, sprawa zostałaby bezpowrotnie przesądzona.
• Wyprawa wojenna została już prawie zorganizowana, byliśmy gotowi i wyposażeni w niezbędny wojenny osprzęt. Znaleźliśmy nawet Irokezów stacjonujących w naszym mieście – trochę dziwni byli, bo zamiast indiańskich skór i naszyjników nosili spodnie w kratę i koszulki „Ramones”, ale irokez się zgadzał, więc to nam wystarczyło. Na mapie zaznaczyliśmy obóz Irokezów, ale gdy pełni wojennego entuzjazmu przybyliśmy na miejsce okazało się, że wyżej wymienieni stacjonują w nim jedynie w godzinach wieczorno-późno nocnych, co zniweczyło nasze plany przeprowadzenia napadu w czasie zajęć.
Wielki Wódz i Olga Gorący Kamień testują jakość grzechotki |
Test bębenka |
Najważniejszą, a nawet najpierwszą rzeczą było przygotowanie sobie instrumentów muzycznych. Bębny indiańskie w swojej konstrukcji zwykle wykorzystują skórę zwierząt, my jednak jesteśmy „pro” i „Eko” (no i trzeba przyznać, że nasze polowanie nie należało do udanych) w związku z czym, skóry zwierząt zastąpiliśmy skórami balonów – znacznie łatwiej było je upolować. W instrumentach bębnowych bardzo ważną kwestią jest odpowiedni naciąg, dlatego każdy Indianin wszystkie siły i zdolności zaangażował w sprawę odpowiedniego nasadzenia skóry balona na bębnowy szkielet – nie było łatwo, ale przynajmniej wreszcie mogliśmy o sobie z
czystym sumieniem powiedzieć „czerwonoskórzy”. Gdy podstawowa konstrukcja bębnowa była gotowa, pozostała już tylko kwestia zindywidualizowania naszych bębnów poprzez ozdobienie ich muszelkami, piórkami, wstążkami i geometrycznymi kształtami oraz
okraszenie odpowiednimi symbolami. Z grzechotkami sprawa była dużo łatwiejsza. Tu należało jedynie skomponować kilka grzechocących zestawów muszelek i kamyczków umieszczonych na sznurku, udekorować piórkami, a całość owinąć kolorową wstążeczką, żeby było bardziej w zgodzie z obowiązującymi trendami. Nasi Indianie na tyle się rozochocili, że nikt nie miał zamiaru poprzestać na jednym instrumencie. Zestaw grzechotka + bęben stał się czymś w rodzaju standardowego wyposażenia, nie mówiąc już o tym, że niektórym udało się wyprodukować cały zestaw perkusyjny. Na koniec pozostało już tylko udać się w strony naszego indiańskiego obozowiska na tyłach „Pałacyku”, zasadzić totemy i pląsać dziko aż do utraty sił.
Do dziś nie wiemy, jaki taniec odtańczyliśmy, ale było niesamowicie i… boso! :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz