wtorek, 30 czerwca 2020

Ocalić przeszłość. Żydzi w Bytomiu.

Bytom przez większą część swojego istnienia był miastem wielokulturowym. Mieszanka kulturowa, którą stanowili mieszkańcy tego terenu była źródłem bogactwa i otwartości miejscowej ludności, na którą składali się Polacy, Niemcy, Czesi, Romowie i Żydzi. Właśnie ta ostatnia grupa i jej historia stanowi przedmiot naszego wzmożonego zainteresowania od 2017, kiedy to Muzeum Górnośląskie w Bytomiu zyskało niezwykłą kolekcję, która stanowi jedyną (poza cmentarzami), materialną pozostałość po społeczności będącej swego czasu ważną i liczną grupą składającą się na kulturowy pejzaż miasta. Dzisiaj wciąż stosunkowo niewiele wiemy o tym, jak wyglądało życie w wielokulturowym mieście, możemy – polegając na dostępnych relacjach – wyobrażać sobie miasto, w którym nie tylko w duchu pokojowego współistnienia i wzajemnej tolerancji, ale i w we wspólnym zaangażowaniu w dotyczące wszystkich miejskie sprawy, żyły różne grupy etniczne czy narodowe.
 
Cmentarz żydowski w Bytomiu. "Ściana pamięci".
Miasto w którym „było oczywistością, że dzieci katolickie nie hałasowały przez synagogą w święta żydowskie i dzieci żydowskie zachowywały w podobnych okolicznościach spokój przez świątyniami chrześcijańskimi”. Możemy polegać na dokumentach, relacjach, wspomnieniach ówczesnych mieszkańców miasta, w którym do dziś napotkać można ślady bogatego dziedzictwa wyrosłego na styku kultur. Dziedzictwo żydowskich mieszkańców Bytomia jest, jak zaznaczono na wstępie, materialnie niezbyt imponujące, ale nie ulega wątpliwości, że wnieśli oni ogromy wkład w rozwój i charakter miasta. Zacznijmy zatem od początku.

W Bytomiu Żydzi pojawili się już we wczesnym średniowieczu – z tego okresu pochodzą pojedyncze wzmianki o przejeżdżających lub handlujących w mieście kupcach. Na całym Górnym Śląsku powstawały wówczas skupiska Żydowskie, ale ich istnienie i trwanie było dość burzliwe – co rusz pojawiały się nowe zakazy, nakazy, ograniczenia, akty przesiedlające czy rozporządzenia o całkowitym wygnaniu, a następnie na nowo zezwalające na osiedlanie się.
Pierwsze dokumenty potwierdzające obecność Żydów w samym Bytomiu pochodzą dopiero z XVII wieku. Korzystne warunki do osiedlania się w mieście zaistniały po tym jak 26 maja 1629 roku Ferdynand II Habsburg za sumę 367 tys. guldenów odsprzedał prawa dziedziczne i własności do bytomskiego państwa stanowego Łazarzowi II Henckel von Donnersmarck. Rodzina Donnersmarcków chętnie przyjmowała i korzystała z usług Żydów, którzy – zgodnie z regulacją Wyższego Urzędu we Wrocławiu z 1656 roku –  od teraz mogli tu prowadzić wszelkiego rodzaju handel czy działalność usługową, a Rada Miejska była zobowiązana do ochrony tej społeczności przez ewentualnymi szkodami i obelgami. W mieście pojawił się wówczas niejaki Mojżesz Meyer – protegowany przez Gabriela Henckla – „Hofjude”, czyli nadworny Żyd, zajmujący się sprawami hrabiego. W 1688 roku Leo Ferdinand Henckel po raz kolejny zobowiązuje Radę Miasta do dobrego traktowania Żydów i ochrony przed ewentualnymi prześladowaniami ze strony mieszkańców, pod karą grzywny.

Szkoła żydowska
W XVII wieku bytomscy Żydzi zajmowali się głównie: prowadzeniem karczm i winiarni, sprzedażą i szynkowaniem wódki, rzemiosłem oraz handlem (skórami, futrami, towarami korzennymi), importowali także zboże i wełnę z Polski oraz eksportowali sukna i towary metalowe. Liczba żydowskich mieszkańców miasta stale wzrastała. W II połowie XVIII wieku powstaje i oficjalnie działa Gmina Wyznania Mojżeszowego, wcześniej otwarto także szkołę żydowską, a na wałach miejskich (w pobliżu Bramy Gliwickiej) zostaje założony żydowski cmentarz. Gmina liczy około 100 członków i spotyka się w prywatnym domu Josefa Böhma, a następnie w domu Simona Guttmanna.

Bytomska Resursa 1881. Na zdjęciu Moriz Mannheimer - Honorowy Obywatel Bytomia.

Bytomski rynek
XIX wiek to złoty czas rozwoju gminy i miasta. Jest to też czas, który nazywany był czasem „żydowsko-niemieckiej symbiozy”. Żydzi bytomscy zasiadają w Radzie (w wyborach w 1808 roku jedno z 24 miejsc przypadło przedstawicielowi mniejszości żydowskiej), budują pierwszą, a następnie drugą (większą) synagogę przy dzisiejszym placu Grunwaldzkim, osiedlają się na ogromną skalę – do 1885 roku liczba żydowskich mieszkańców wzrasta do 2290 osób oraz przyczyniają się do rozwoju miasta prowadząc zakłady rzemieślniczo-usługowe oraz sklepy, a także współtworząc i rozwijając górnośląski przemysł. Taki intensywny rozwój gminy możliwy był między innymi, dzięki wydanemu w 1812 przez władze pruskie edyktowi emancypacyjnemu zrównującemu w prawach żydowskich i chrześcijańskich mieszkańców ziem pruskich.


Żydzi prowadzili sklepy i lokale usługowe zlokalizowane przy Rynku, ulicy Dworcowej, Jainty oraz na placu Grunwaldzkim, spotkania i modlitwy od 1869 roku, odbywały się w nowej synagodze – pięknym, reprezentacyjnym budynku, wybudowanym w tzw. stylu mauretańskim. Spotykali się w niej być może Leopold Guttmann, który był radcą miejskim, dr Otto Friedländer – prawnik, który uruchomił kopalnię „Rozbark”, Adolf Pniower właściciel restauracji przy Rynku znanej ze wspaniałych kanapek z łososiem, które w każdą sobotę po nabożeństwie spożywali wracający z synagogi Żydzi, Moritz Mannheimer – lekarz, a także wieloletni przewodniczący Rady Miasta, Louis Gräupner – handlarz towarami korzennymi i kolonialnymi, bracia Krebs prowadzący firmę Rum-, Spirit-, Liqueur-, Wein- und Cigaretten Handlung, Moritz Wolff prowadzący pasmanterię oraz handel bielizną przy Rynku 15, a także Dresdnerowie, Morawscy, Cohnowie oraz inni mieszkańcy miasta.


 Max Tau wspomina, że w synagodze spotykali się zresztą nie tylko wyznawcy religii mojżeszowej: „Również wyznawcy innych religii uczestniczyli w nabożeństwie w naszej synagodze, w wieczór (Święta) Pojednania i słuchali, co nadrabin miał powiedzieć. (…) Krótki czas po Święcie Pojednania wziął mnie ze sobą syn górnika, na mszę do starego katolickiego kościoła. Ujęły mnie zupełnie obrazy Matki Bożej, figury i dym z  kadzidła, który nas otaczał. Ja nie rozumiałem ani słowa, bo modlono się po łacinie. Ale później ksiądz wszedł na ambonę i udzielił błogosławieństwa. Wypowiedział po niemiecku te same słowa, co kilka dni przedtem nadrabin (…)”.


Synagoga. Ściana wschodnia.

Ulica Podgórna lata 30. XX w.
Również wspomnienia z dzieciństwa Maxa Rubena Guttmanna pełne są migawek z życia gminy: „W drodze do świątyni przechodziliśmy obok sklepu cukierniczego Bernsteina. Właściciel Raphael Bernstein – nazywany przez członków gminy i przez nas, dzieci, po prostu „Raflikiem” – był pobożnym i dobrodusznym człowiekiem. Należał do nielicznych żydowskich kupców z Bytomia, których sklepy pozostawały w sobotę zamknięte. Kiedy w piątek wkrótce po rozpoczęciu szabatu śpieszyliśmy do świątyni, aby śpiewać w chórze, Raflik, zanim zamknął sklep, wpychał nam szybko parę cukierków do kieszeni. Był to niejako dodatek do skromnej zapłaty od gminy”. W tym miejscu kończy się pierwsza część żydowskiej historii Bytomia. Wiemy czym były wydarzenia XX wieku dla żydowskich wspólnot. Synagoga spłonęła podczas nocy kryształowej (z 9 na 10 listopada 1938 roku), większość żydowskich firm i nieruchomości została poddana „aryzacji”. W 1942 roku Raflik, jak większość bytomskich Żydów – został deportowany. Zginął w Auschwitz.

 Klub młodzieżowy TSKŻ w Bytomiu, plac Wolskiego 4, 1966 rok,
wł. Dawid Krzesiwo.
W 1945 roku w Bytomiu pojawia się zupełnie nowa społeczność. Miasto do tej pory znajdujące się po niemieckiej stronie granicy, znalazło się na terenie państwa polskiego, oznaczało to wysiedlenie ogromnej części ludności i przybycie na te tereny zupełnie nowej – również wysiedlonej ze swojego dotychczasowego miejsca zamieszkania – ludności polskiej. Wśród repatriantów znajdowali się także Żydzi. Już w lipcu 1945 roku został utworzony w mieście Związek Religijny, który w 1946 roku stał się Żydowską Kongregacją Wyznaniową. W połowie 1946 roku w Bytomiu zarejestrowanych było około 4 tysięcy Żydów.

Przedszkolne zajęcia gimnastyczne. Wł. Eloe Laikman
Przy Kongregacji działało przedszkole, szkoła talmudyczna oraz szkoła średnia Jeshiwa vaad hazala. Prężnie działało Towarzystwo Społeczno-Kulturalne Żydów, z którym jako autor dekoracji i scenografii współpracował Jerzy Duda-Gracz.  Działalność prowadzona przez gminę koncentrowała wokół prowadzenia ewidencji ludności żydowskiej, pomocy dla przyjeżdżających do miasta, ochrony zdrowia, aktywizacji, ale także wokół przygotowania młodzieży do wyjazdu do Palestyny. Siedziba Kongregacji znajdowała się przy ulicy Smolenia 4 – były tam biura, koszerna stołówka, biblioteka oraz mykwa. Miejscem spotkań ówczesnej społeczności był natomiast dom modlitwy zlokalizowany na pierwszym piętrze dawnego hotelu „Hamburger Hof”, który prawdopodobnie był także ostatnim miejscem spotkań przedwojennej społeczności – po spaleniu Wielkiej Synagogi w 1938 roku.

Maksymilian Frey. Barmicwa. Wł. Rozalia Frey

Z czasem bytomska społeczność jedynie się pomniejszała – warunki polityczne i społeczne nie były korzystne dla osób pochodzenia żydowskiego, ponadto w 1949 roku możliwe stały się wyjazdy do Izraela. Kolejna fala emigracji miała miejsce w roku 1955, a po roku 1968 nierzadko wyjazdy stawały się konieczne. Kongregacja Wyznania Mojżeszowego działała do roku 1992,  by następnie stać się filią GWŻ w Katowicach.
W 2017 roku dom modlitwy przy placu Grunwaldzkim został zlikwidowany, a całe jego wyposażenie oraz przebogaty księgozbiór trafił do Muzeum Górnośląskiego w Bytomiu, gdzie poddawany jest konserwacji i digitalizacji, a także stanowi punkt wyjścia dla muzealnych projektów edukacyjnych i wystawienniczych.



środa, 3 czerwca 2020

Kawa z mlekiem czyli niespodzianka jak malowana!

Stare powiedzenie mówi, że nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Popieramy! Rozlane mleko, jak również inne płyny, są doskonałą bazą dla dzieła sztuki. Nie wierzycie? 

Wraz z dorastaniem łatwo dajemy się upchnąć w ramy schematycznego myślenia i narzekamy, że nie jesteśmy kreatywni. Tymczasem okazuje się, że z tych ram można bardzo łatwo wyjść, a także że bycie kreatywnym wcale nie wymaga od nas jakiegoś specjalnego talentu czy weny twórczej. Na przykład wydaje nam się, że malować można tylko farbami, ale tak naprawdę malować można wszystkim – herbatą (czarną, zieloną, czerwoną i ziołową), kawą (rozpuszczalną i mieloną), sokami owocowymi, a jeśli lubicie odrobinę tajemniczości, również sokiem z cytryny albo mlekiem. Oczywiście każda z tych cieczy ma inne właściwości barwienia papieru, które można w różny sposób wykorzystać do malowania obrazów. Ale jak malować? "Przecież nie mam talentu!", "nie mam pomysłu"... Dzisiaj udowodnimy Wam, że wystarczy już zwykła plama z kawy i że coś, co uznajemy za "błąd" może być bazą do stworzenia czegoś naprawdę fajnego. Dzisiaj polecamy Wam cztery sprawdzone przez nas metody, które możecie w dowolny sposób wykorzystać, a nawet mieszać ze sobą: 

Sójka. Cieniowanie uzyskano za pomocą naparów
o różnej "mocy".

Metoda 1 – "kawowa kolorowanka". Jeśli jesteście typem osoby uporządkowanej, która z góry wie, co chce namalować, ta metoda jest dla Was. Na początek przygotujcie sobie kilka naparów o różnej intensywności, np. kawę z małą ilością wody, kawę na pół z wodą i kawę rozcieńczoną (zamiast kawy może być także herbata). W ten sposób otrzymujecie trzy kolory, którymi możecie malować swoje obrazy, używając kaw, jak farb o różnych kolorach. Możecie w ten sposób namalować pejzaż, portret, albo zwykłego kwiatuszka, zależnie od Waszej chęci. Nazwaliśmy to "kolorowanką", ponieważ możecie zacząć od szkicu ołówkiem na papierze, żeby później uzupełniać konkretne elementy odpowiednim odcieniem naparu. Możecie też od razu iść na żywioł i malować bez szkicu. 


Metoda 2 – "ups! Rozlało się!". Pamiętacie test Rorschacha, polegający na dopatrywaniu się różnych rzeczy w atramentowych kleksach? Ten kleks przypomina nietoperza, a ten przypomina pszczoły nad kwiatkiem? Proponujemy Wam bardzo podobną zabawę. W dowolny sposób pochlapcie kawą lub herbatą kartki papieru i pozwólcie im wyschnąć. Kiedy papier już będzie suchy chwyćcie za ołówek lub cienkopis i przyjrzyjcie się kleksom. Co widzicie? Kotka? Kwiatek? Lecącą muchę? W takim razie domalujcie im wąsiki, listki czy skrzydełka, żeby każdy zobaczył to samo, co Wy. Obracajcie kartkę do góry nogami, na bogi, patrzcie pod różnymi kątami i nie bójcie się, że dacie plamę, tu nie można zrobić błędu! 


 

Metoda 3 – "niesforne filiżanki". Komu z nas choć raz się nie zdarzyło postawić mokry kubek na papierze. Pal licho, jeśli to była tylko stara gazeta, gorzej, jeśli trafiło na jakieś ważne dokumenty, bo teraz na kartce widnieje malownicze kółko... Cóż zrobić w takiej sytuacji? Wystarczy znów uruchomić swoją wyobraźnię i zamienić kółko (lub kółka) na rower, sowę, buzię albo okulary. Możliwości są nieograniczone! 

Co tam jest namalowane?
Żelazko pomoże odkryć tajemnicę!


 
Metoda 4 – "szpieg w natarciu". Coś dla tych, którzy chcieliby zostać w ukryciu, albo przekazać komuś tajną wiadomość. Tym razem nie używamy kawy ani herbaty, ale soku z cytryny lub zwykłego mleka. Malowanie tymi cieczami jest dość trudne, ponieważ nie zostawiają wyraźnych śladów na papierze. Po co więc się męczyć, żeby malować niewidzialny obrazek? Już wyjaśniamy, że obrazek nie musi być niewidzialny na zawsze. Wystarczy, że podgrzejecie malunek np. za pomocą rozgrzanego żelazka, wtedy wszystko to, co namalowaliście lub napisaliście nagle pojawi się na papierze. (Wspaniałe, jeśli chcecie wysłać komuś tajny liścik!) 


Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, byście mieszali ze sobą wszystkie powyższe techniki. Wyobraźcie sobie, np. połączenie metody 3 i 4: z pozoru dwa odbite kółka od filiżanki, ale po podgrzaniu kartki nagle okazuje się, że zmieniają się w okulary! Można w ten sposób tworzyć wspaniałe obrazki, laurki, kartki okolicznościowe, albo po prostu miło spędzić czas i pośmiać się w towarzystwie. 
Przykład połączenia metody 3 i 1.

Polecamy zaparzenie sobie filiżanki kawy lub herbaty i samodzielnie sprawdzenie, co kryje się a Waszej wyobraźni, wystarczy chwycić za pędzel. Udanego malowania! 



Zdjęcia: baza grafik Google