wtorek, 10 listopada 2020

Jesień oczami naszych prapradziadków, czyli opowieść o szyciu, wróżbach i wyciu w kominie

Czy wiecie, jak dawniej wyglądała jesień na Górnym Śląsku? Mogłoby się wydawać, że dwieście lat temu ludzie zachowywali się tak samo jak dzisiaj, ale to nieprawda. Przede wszystkim ludzie nie pracowali w korporacjach, ale najczęściej byli rolnikami. Jesienią zboże było już co prawda zebrane, ale to nie oznaczało końca pracy. Zboże trzeba było oddzielić od łodyżek i plew za pomocą cepów, żeby następnie można było zrobić z ziarna mąkę. Używano do tego ciężkich, kamiennych żaren. Poza tym wykopywano ziemniaki i chowano je w specjalnych kopcach, szatkowano i kwaszono kapustę, a także obrabiano len, z którego wyrabiano kiedyś ubrania. Nie było to jednak łatwe. Zebrane łodygi lnu trzeba było namoczyć, a potem połamać je za pomocą międlicy. Nie chodziło jednak o to, by uzyskać małe patyczki, ale żeby „rozłożyć” łodygę lnu, która składa się z długich włókien. Włókna te przypominały potem rozczochrane włosy, dlatego trzeba było je wyczesać specjalnym czesakiem. Po takim zabiegu można było zrobić z niego nici, a następnie materiał, który mógł być wykorzystany do uszycia czegoś. Uf, sporo roboty!

Jesienią z powodu zimna i krótkiego dnia większość prac przenosiła się do domów. Kobiety w tym czasie oddawały się przędzeniu, tkaniu i szyciu. Oznacza to, że z rozczesanego lnu robiły nici, z nich przygotowywały materiał, a następnie szyły z niego ubrania. Gotowe ubrania można było ozdobić haftem (czyli wyszyć nitką jakiś wzór), koronką (robioną ręcznie na szydełku), nadrukiem (używano do tego specjalny drewnianych stempli i odpowiednich barwników), a nawet pomalować farbami (trzeba było jednak bardzo uważać później przy praniu!). 

W domu odbywało się również darcie pierza – dzisiaj poduszki i kołdry są wypchane syntetyczną wełną, a dawniej piórami gęsi. Te pióra były jednak bardzo kłujące, dlatego należało obskubać miękką, puchatą i delikatną część od kłującego, sztywnego środka pióra (stosiny). Nie była to ciężka praca, ale długotrwała i nudna, dlatego w długie jesienne oraz zimowe wieczory wszystkie kobiety z okolicy spotykały się w jednej kuchni, gdzie razem darły pierze, śpiewały i opowiadały sobie różne historie. 

Wróżba andrzejkowa - puszczanie listków
mirtu na wodę

 

 

 

Warto wiedzieć, że dawniej centrum całego domu stanowiła kuchnia. Było tam najcieplej oraz najbliżej do jedzenia, cała więc rodzina chętnie spędzała w niej wolny czas. Często również zapraszano tam gości. W czasie andrzejek dziewczyny, które nie miały jeszcze mężów, spędzały wieczór w kuchni i wróżyły, próbując poznać przyszłość. Chłopcy mieli swój oddzielny wieczór, który nazywano katarzynkami.

Zima była więc dawniej czasem odpoczynku i zabaw. Nie tylko organizowano wieczory wróżb czy spotkania taneczne, ale również czytano i grano na różnych instrumentach.


Zaraz, zaraz… Co to za wycie?

Przed Wami zadanie - czy jesteście w stanie ułożyć nasze puzzle, by poznać tożsamość tajemniczego stwora? Poznacie nie tylko jego imię, ale również wygląd i pewne nietypowe zachowanie. UWAGA: Puzzle można przekładać i obracać. 

PUZZLE znajdziecie TUTAJ

Udało się Wam poznać imię tajemniczego, wyjącego potwora i jego wygląd? To meluzyna. Na pewno wiecie, jak wygląda syrena – to urocza istota będąca pół kobietą, pół rybą, która żyje w wodzie. Słynie też z pięknego głosu i częstego pomagania żeglarzom. A teraz wyobraźcie sobie jej kuzynkę – meluzynę.

Meluzyna jest bardzo podobna do syreny – to również piękna kobieta z rybim lub wężowym ogonem, która jednak nie pływa, tylko lata w powietrzu, kiedy jest bardzo, bardzo wietrznie. Do tego wszystkiego ma dość smutne usposobienie, ciągle płacze, zawodzi i szlocha. Na Śląsk meluzyny przywędrowały prawdopodobnie z Niemiec. Mówi się nawet, że pierwsza znana meluzyna była żoną hrabiego Rajmunda z Poitiers! Kiedy jesienią zaczynał się okres bardzo zimnej, wietrznej pogody, podobno można było usłyszeć, jak meluzyny wyją albo płaczą w kominach. W ten sposób nasi przodkowie tłumaczyli sobie, dlaczego z kominów czasem słychać gwizdy, szelesty, a nawet zawodzenia! Ich zdaniem to meluzyny ukrywały się w środku i odpoczywały przed dalszą podróżą. Chociaż wydawane przez nie dźwięki, zwłaszcza jeśli za oknem było ciemno i złowieszczo, mogły wywoływać gęsią skórkę, to nikt się meluzyn nie bał – nie były one bowiem niebezpieczne, latały tylko po świecie i szukały swoich zagubionych dzieci. Fruwały od domu do domu, od jednej wsi do drugiej, i bez skutku próbowały znaleźć swoje pociechy. Dlatego warto było im trochę pomóc, wkładając do komina albo za okno coś do jedzenia. Ludzie chętnie podrzucali meluzynom kawałki jabłek, trochę orzechów, ziarenek, okruchów bądź zwykłej mąki, żeby mogły się najeść i nabrać sił do dalszych poszukiwań w nadziei, że w końcu znajdą swe pogubione dzieci.

Grafika meluzyny: A. Foks 

Zdjęcie: archiwum MGB 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz