Puszczanie listków mirtu na wodę |
Jesienią
życie zwalnia… Przynajmniej kiedyś zwalniało, bo człowiek pracował zgodnie z
rytmem natury, a nie na etacie. Ta pierwsza opcja była bardziej roztropna,
ponieważ natura mądrzejsza jest od człowieka i wie, co robi. Człowiek natomiast
nie wie, co robi i z wiosennej orki (no i jeszcze małej orki jesiennej),
przerzucił się na oranie przez cały rok, ku chwale systemu kapitalistycznego.
Dość jednak o nas, bo miało być o pradziadkach. Pradziadkowie jesienią słuchali
głosu natury oraz głosu zmarłych i było im z tym dobrze. Jesienne obumieranie
przyrody, było świetną okazją do refleksji nad przemijaniem oraz do
pielęgnowania pamięci o zmarłych. Listopad rozpoczynał się od Zaduszek, które
właśnie im były poświęcone i wierzono, że właśnie od tego dnia najbliżsi nam
zmarli zaczynają „zjeżdżać” do domu na święta. Oznacza to mniej więcej tyle, że
w listopadzie i grudniu przebywali z nami na ziemi i kręcili się po izbach,
gotowi do tego, żeby udzielić nam informacji o tym, co nas w życiu czeka. Stąd
właśnie listopad i grudzień były miesiącami, w których wróżono na różne sposoby
i przy różnych okazjach, ponieważ wróżyć to pytać o swoje losy kogoś, kto ma
wiedzę na ich temat, a kto może mieć wiedzę lepszą, niż ci którzy obcują w
zaświatach?
Pierwszą i
najbardziej znaną okazją były oczywiście Andrzejki! W wigilię świętego
Andrzeja, czyli 29 listopada panny zbierały się w kuchni, by tam za pomocą
butów, listków mirtu, gąsiorów, kości i innych dziwnych akcesoriów rozstrzygać swoje
matrymonialne wątpliwości. Musimy pamiętać, że wyjście za mąż było dla każdej
panny sprawą priorytetową, w związku z czym pytania: kiedy, jak, za kogo i czy
w ogóle, stanowiły podstawę wróżenia. Tradycyjnym sposobem wróżenia było (i
jest z resztą do dzisiaj) lanie wosku lub ołowiu do naczynia z wodą, a
następnie odczytywanie z kształtu cienia rzucanego na ścianę przez ten woskowy
twór np. zawodu przyszłego męża lub innych interesujących nas informacji.
Istniała także grupa wróżb, którą dla ułatwienia zatytułowałabym: która pierwsza? Polegały one na tym,
żeby ustalić, która panna jako pierwsza ze zgromadzonego towarzystwa wyjdzie za
mąż. W tym celu przestawiano buty od kąta izby aż do drzwi – który pierwszy
przekroczył próg, ten pierwszy wyjdzie za mąż, znaczy się nie but a właścicielka.
Do wróżb tego typu, należało także wróżenie z gąsiora (dzięki Bogu nie z
wnętrzności a jedynie z podejmowanych przez niego decyzji). Dla nieobeznanych
gąsior wygląda mniej więcej tak :
Na tym
niewinnie wyglądającym ptaszysku spoczywała wielka odpowiedzialność, albowiem dziewczęta
ustawiwszy się w krąg, oczekiwały od niego konkretnych deklaracji. Wpuszczały
skołowane zwierzę w środek, a ta do której podszedł miała wyjść za mąż jak
pierwsza. Jakby wykorzystywania ptaków było mało, do innej wróżby
wykorzystywano także ssaki, konkretnie w formie psa. Pies również był
postawiony przed ciężkim wyborem, ponieważ każda z panien rzucała mu kość
(bywało też, że umieszczały te kości w różnych zakątkach kuchni), a ta kość, na
którą on się rzucił w odwecie, pierwsza wychodziła za mąż. Znaczy się panna,
która z rzeczoną kością miała jakieś powiązania.
Innym
rodzajem wróżenia, były wróżby, które odpowiadały na pytanie: czy wyjdę w tym roku za mąż? , opcje
były zwykle dwie – tak lub nie. „Tak” było odpowiedzią pożądaną i padało gdy:
puszczone na wodę dwa listki mirtu zetknęły się ze sobą, rzucony przez ramię
but upadł czubkiem w stronę drzwi lub objęte na szerokość ramion przęsła płotu
dawały w sumie liczbę parzystą. Panny zwykle reagowały wtedy entuzjastycznie, w
innym przypadku miny był nietęgie, bo oznaczało to, że na męża będą musiały
jeszcze trochę poczekać.
Rzucanie buta |
Wróżby mogły
również zdradzić inne szczegóły dotyczące przyszłego męża. Zaczynano skromnie,
bo od pierwszej litery imienia, którą odczytywano z rzuconej przez ramię skórki
jabłka. Bardziej dociekliwe panny mogły przed zaśnięciem umieścić pod poduszką
karteczki z imionami kawalerów, by po przebudzeniu wylosować jedną z nich a ona
w podzięce udzielała informacji na temat pełnego imienia wybranka. Jeśli
bardziej niż imię, interesował pannę stan posiadania przyszłego męża, pod
poduszkę zamiast karteczek wkładała trzy kawałki drewna – jeden cały pokryty
korą, drugi w połowie z niej odarty, a trzeci całkiem gładki. Ilość kory na
patyku, który o świcie wyciągnęła spod poduszki, świadczyła o zamożności
kawalera. Przy czym gładki bardzo wyraźnie kojarzył się z określeniem „goły”.
Bywało, że pannę interesowała strona świata, z której przyszły mąż miał nadejść,
w takim przypadku trzeba było: wyjść na dwór, potrząsać płotem, wypowiedzieć
odpowiednią formułę (np. „Płocie, płocie trzęsę cię; święty Andrzeju proszę
cię; choćby o jednym oku, aby tylko w tym roku”), a następnie nasłuchiwać, z
której strony zaszczeka pies. Biorąc pod uwagę natężenie hałasu wytwarzanego
przez pannę podczas tych zabiegów, zawsze znalazł się jakiś pies, który nie wytrzymał
napięcia i uznał, że interwencja głosowa jest konieczna, tym samym wyznaczając
kierunek, w którym panna przez kolejne dni, tygodnie, miesiące (lata?)
wyglądała narzeczonego.
Potrząsanie płotem |
Z grubsza
tyle, jeśli chodzi o panny. Nie wszyscy wiedzą natomiast, że panowie także
bawili się w podobny sposób, tylko w innym terminie. Męski odpowiednik
andrzejek, to tzw. katarzynki, które miały miejsce wieczorem z 24 na 25 listopada.
Wróżby były podobne, interesujący jest natomiast fakt, że panowie zamiast migać
się od ślubu, również byli zainteresowani wywróżeniem sobie przyszłej małżonki.
W
naszej świetlicy muzealnej bawiliśmy się w koedukacyjnym towarzystwie 24
listopada. Przestawialiśmy buty, puszczaliśmy listki na wodę, odczytywaliśmy
swoje przeznaczenie spod kubków, pod którymi ukryły się symbole: bogactwa (moneta), małżeństwa (obrączka) oraz stanu duchownego (różaniec). No i oczywiście laliśmy też wosk odczytując z cienia swoje przeznaczenie! Trzeba zaznaczyć, że w przeciwieństwie do pradziadków, dzisiejsza młodzież nie jest skłonna do zbyt uległego godzenia się z losem, dlatego w większości wypadków wróżby były powtarzane tak długo, aż ich wynik był dla pytającego satysfakcjonujący. Cóż... czasy się zmieniły, a fakt, że oramy cały rok widocznie upoważnia nas do stawiania życiu i losowi twardych warunków.
P.S. Jeśli czytają nas jacyś wielkoduszni posiadacze zdjęć z naszych muzealnych andrzejek, bardzo bylibyśmy wdzięczni za przesłanie wybranych fotek na nasz adres mailowy: edukacja@muzeum.bytom.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz